Testy, testy, testy… Pewnie wiele i wielu z was myśli, że jak się dostaje coś na testy…to nie wypada napisać źle o danym produkcie.
W świecie deskorolki jednak jest tak, że brzydko mówiąc „gówno zawsze wypłynie na powierzchnię” więc na butach Panie nie oszukasz… Jakiś czas temu w moje ręce, a bardziej nogi wpadły buty VANS Rowan PRO.
Pewnie każdy z was już widział, jak but wygląda bo już od jakiegoś czasu śmiga w nich, również w Polsce sporo mordeczek. Przyznam szczerze, to moje trzecie wafle w życiu.
Pierwsze mama kupiła mi jak miałem 15 lat…było to dawno, dawno temu, jak nie było was jeszcze na świecie. Buty „typu Vans” bo tak wtedy nazywał je Pan na placu targowym, który je sprzedawał, pewnie koło vansów nawet nie leżały, ale uznajmy że pierwsze Vansy odhaczone.
Jak się jeździło, nie pamiętam ale „może to nawet i lepiej”.
Miałem przyjemność jeździć w butach Chima PRO, która zepsuta została niestety tym, że trafiła mi się wersja canvas, która po kilku wyjściach na deskę pokazała światu moją skarpetę…
Rowan PRO to już zupełnie inna bajka…
Zacznijmy od początku. Był wczesny letni czas po pierwszej fali pandemii…gdy pod mój dom zajechał wóz nowego team menagera Vans „Mateusza z Jutiego” i rzucił w mym kierunku czerwone pudełko, szemrając pod nosem „żryj gruz…” (koloryzowane, bo to całkiem miły gość)
Po otwarciu pudełka okazało się, że buty są niebieskie…a dokładniej w kolorze „mirage blue” - czar prysł, jak pójść na deskę w butach, które nie są czarne ?
Ten moment, gdy uświadamiasz sobie, że masz nogę w rozmiarze 46 i „tylko takie były” powoduje, że niebieski staje się tym ulubionym.
Rzućmy na bemben technologię. W sumie nie będę się rozpisywał, ale to, co nas interesuje to podeszwa, waflowa oczywiście - „sick stick” i wkładka pop cush.
Co dla mnie jest naprawdę ważne to pierwsze wrażenie — jest elegancko.
Wyciągasz z pudełka, wkładasz na nogi, idziesz na deskę. Żadnego rozbijania, wkładania do mikrofalówki (nie raz musiałem robić tak z butami, robiliście tak ?) ubierasz, zawiązujesz, idziesz jeździć - czujesz się jakbyś miał ulubione kapcie na nogach (sick! kto chodzi w kapciach!)
Pierwsze odepchnięcia i już wiesz, że buty trafiają do Twojego top 5
Po pierwszych „frontsidach beksjadach” jest super. Trzeba się przyzwyczaić przy kicflipach i innych „takich takich” że ta podeszwa mega „ciągnie” i na początku może to przeszkadzać, ale szybko się człowiek przyzwyczaja.
Sick stic jest kozacki, mega się trzyma deski - nie ma tu co więcej filzofować, powiem szczerze nie intersuje mnie to jak to zrobili, jak to nazwali i jak ma skład chemiczny - jest kozak, a technologia jest po to żeby się nam dobrze jeździło.
Rowany z boku mają siatkę, myślałem, że ta siatka „pójdzie w pizdu”, ale po kilkunastu wyjściach na deskę nic jej nie jest, a na pewno stopa się nie poci jak w niejednym pancernym bucie.
To miejsce, gdzie się „kopie ollie” jest potrójnie przeszyte, więc też nie ma strachu.
Podeszwa jest gruba, trochę wyższa. Wszystko ok. Mój kolega, z którym czasem jeżdżę powiedział mi, że w tych butach mógłby być jeszcze usztywniany tył, ale mnie to akurat nie robi różnicy.
Cena to 369 zł, ciężko powiedzieć czy to dużo, czy mało, jak buty na deskę to teraz i za "szejset" można kupić. Na przecenie można je wyrwać za 260 zł.
Podsumowując — super buty, polecam szalenie serdecznie…i czekam na to jak wjadą pro modele Andrzeja Rejnoldsa,
bo pewnie wjadą :)
Pozdrawiam Maciek
P.S Jak dojadę już te buty to na pewno wrzucę jeszcze foto jak wyglądają...ale pamiętajcie, że buty na deskę się zużywają.
Są lepsze i gorsze modele, ale to po prostu buty na deskę, jak każde kiedyś będą miały dziury...